Prace OSW

Bośnia i Hercegowina wobec pytania o tożsamość Kosowo - kwestia ostatecznego statusu

Wstęp

W czerwcu 2003 r. podczas spotkania w Salonikach przywódcy państw UE zwrócili się do prezydentów i szefów rządów pięciu państw Bałkanów Zachodnich - Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Serbii i Czarnogóry, Macedonii oraz Albanii - z zapewnieniem, że Bruksela widzi przyszłość całego tego regionu w Europie, że bez ich członkostwa w UE integracja kontynentu nie będzie pełna. Z tej piątki - a w rzeczywistości szóstki, bowiem protektorat Kosowa reprezentowała osobna delegacja: premier, prezydent, szef administracji międzynarodowej, przedstawiciel partii serbskiej - na szybką integrację może liczyć jedynie Chorwacja. O członkostwie reszty mówi się (nieoficjalnie) w perspektywie 10-15 lat. żaden z unijnych dyplomatów nie jest jednak w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak w praktyce ma wyglądać integracja z UE Bośni i Hercegowiny oraz Kosowa - dwóch organizmów, które istnieją jedynie dzięki woli i wysiłkom wspólnoty międzynarodowej.

Osiem lat po podpisaniu traktatu pokojowego w Dayton, kończącego wojnę domową w Bośni, kraj ten wciąż funkcjonuje jako de facto dwa niewiele mające ze sobą wspólnego organizmy - Federacja Muzułmańsko-Chorwacka i Republika Serbska. Co więcej, sama federacja to w rzeczywistości również niezbyt udany zlepek żyjących własnym życiem społeczności bośniackich Muzułmanów i Chorwatów. W wyborach do parlamentu w październiku 2002 r. sukces osiągnęły partie nacjonalistyczne, porażkę poniosło natomiast ugrupowanie stawiające na współpracę trzech bośniackich nacji. W tej sytuacji coraz częściej podnoszone są na Zachodzie pytania o sens (i koszty) dalszego utrzymywania tego - jak napisał w niniejszym raporcie Wojciech Stanisławski - "wspólnego rynku, prowadzącego ceremonialną politykę zagraniczną".

Sytuacja Kosowa wydaje się z pozoru łatwiejsza niż Bośni: bardzo wysoki (85-90%) odsetek ludności albańskiej nieuchronnie wymusza układ, w którym to Albańczycy rozdają karty, a mniejszości etniczne (Serbowie, Romowie) mogą ten fakt zaakceptować bądź bojkotować, nie są jednak w stanie go zmienić. Wydaje się jednak bardzo prawdopodobne, że wobec silnych rozbieżności w łonie ugrupowań albańskich partia serbska w przyszłości - w miarę opadania wśród Albańczyków nastrojów "patriotycznych", bazujących na nienawiści do Serbów - będzie mogła z powodzeniem odgrywać rolę języczka u wagi w tamtejszym życiu parlamentarnym. O ile oczywiście wcześniej Kosowo dorobi się odpowiedniego poziomu kultury politycznej. Dziś niewiele niestety na to wskazuje: mimo obecności sił międzynarodowych największe enklawy serbskie oddziela od reszty terytorium Kosowa granica, strzeżona przez nieformalne uzbrojone patrole po obu stronach. Przejazd na drugą stron ę to często jazda "na własne ryzyko".

O ile jednak w przypadku Bośni wspólnota międzynarodowa wciąż w zdecydowany sposób forsuje "zlepianie na siłę" podzielonego organizmu (odnosząc na tym polu zresztą pewne sukcesy, jak np. wyraśnie ostatnio zwiększony ruch powrotny uchodźców), o tyle w przypadku Kosowa nie ma w zasadzie już mowy o powrocie tego terytorium w granice Serbii. Problemem pozostaje natomiast - jak pisze Adam Balcer - znalezienie formuły takiego uznania odrębności (de facto niezależności) Kosowa, które byłoby do przyjęcia dla obu stron.

Niezależnie od deklarowanej woli przywódców państw i organizacji międzynarodowych coraz częściej na Bałkanach, a także wśród zachodnich analityków pojawiają się wątpliwości co do sensu przyjętego a priori zarówno w Dayton (1995), jak i przy tworzeniu protektoratu Kosowa (1999) założenia o nienaruszalności dotychczasowych granic państwowych (Ściślej: granic między republikami byłej Jugosławii). W Bośni i Kosowie granice te pozostają w dużym stopniu fikcją. Ten akurat problem mogłoby zapewne rozwiązać członkostwo w Unii Europejskiej, w ramach której funkcjonują przecież z powodzeniem twory autonomiczne o rozmaitym "poziomie separacji" (Katalonia, Kraj Basków, Szkocja, Walia, Irlandia Północna, Walonia, Flandria, Korsyka, Bawaria). Problem w tym, że Bruksela niemal na pewno będzie naciskać na kolejność odwrotną: najpierw funkcjonujące (jednolite?) państwa, a dopiero potem negocjacje członkowskie . W przypadku Bośni i Kosowa warunek ten będzie niezwykle trudny do spełnienia, chyba że - pod wpływem pozytywnych doświadczeń integracyjnych sąsiadów - w krajach tych nad narodowa mitologia zatryumfuje pragmatyzm.

Rozpoczęcie w marcu 2003 r. przez Komisji Europejska bezpośrednich rozmów z władzami w Prisztinie pokazuje, że Unia potrafi czasem odnaleźć się w dalekich od ideału sytuacjach. Być może wystarczy tej odwagi też na nie do końca po myśli Brukseli funkcjonującą Bośni, której narodom perspektywa członkostwa w zjednoczonej Europie z pewnością pomogłaby w przełamywaniu wzajemnych uprzedzeń.